Po pierwsze nie taki diabeł straszny. Jest na przykład czynny McDonald. Tak, tak... nawet w sierpniu ;)
A tak poważnie, to są też czynne prawdziwe restauracje, które serwują pyszne jedzenie. Może nie wszystkie, ale na pewno głodni z Bolonii nie wyjedziecie. My jedliśmy w Enoteca del Carro na Via del Carro 9. Włosi, którzy prowadzą to miejsce są niezrównani w opowieściach o jedzeniu... i innych rzeczach. Jeden z nich na przykład robi zdjęcia rybom... pod wodą. I wytłumaczył nam to po włosku, chociaż moja znajomość włoskiego była wtedy na etapie znajomości menu. Może dlatego zrozumiałam, bo wiedziałam jak jest ryba :) W Bolonii jednak nie jedliśmy ryb, bo byłoby to trochę bez sensu. Zamówiliśmy oczywiście tortellini w mięsnym, aromatycznym sosie ragù. Co do sosu nie mam zastrzeżeń, ale tortellini na 90 % nie były własnej roboty. Smakowały identycznie jak gotowy produkt firmy Barilla dostępny w marketach za ok. 2 Euro. Tzn. w marketach włoskich, bo w naszych nie znaleźliśmy. Do tego obłędnie pyszne i drogie piwo o wdzięcznej nazwie Abracadabra. Słusznie przewidziałam, że jego cena też będzie magiczna. Jednak nawet w marketach butelka o pojemności 0,75 l kosztuje w promocji 5 Euro więc nie mamy pretensji ;) Tylko nie zamawiajcie wody, bo kosztuje 5 Euro za butelkę. Coperto (czyli opłata doliczana we włoskich lokalach do rachunku) też do najniższych nie należało. Dlatego polecamy raczej w celu pogawędki i dobrej zabawy, niż jedzenia. Poza tym uliczka przy której znajduje się Enoteca, ponoć jest nieco szemrana i kradną torebki. To znaczy zdarzyło się, że ktoś położył torebkę nonszalancko na murku obok stolika i złodziej na skuterze się nią zaopiekował. Cóż. To się może zdarzyć nawet w Polsce, biorąc pod uwagę coraz większą popularność skuterów w naszym kraju.
Abracarabra :)
Skoro już wiecie, że z głodu nie sposób umrzeć, pora rozprawić się z mitem o nieznośnych upałach. Co prawda my odwiedziliśmy Bolonię pod koniec sierpnia, ale nie było tragedii. Nawet przeszliśmy z plecakami spory odcinek ze stacji kolejowej do naszego hotelu, który znajdował się na via Stalingrado. Mamy szczęście do tych postkomunistycznych nazw ulic we Włoszech. W Rzymie przypadkiem doszliśmy na ulicę Lenina.
Kiedy zostawiliśmy bagaże w hotelu, wyruszyliśmy w rozgrzane od upału miasto. Na szczęście Bolonia słynie nie tylko z mięsnego sosu i mortadeli. Słynie również z tego, że kilometrami ciągną się tam podcienia, dzięki którym można przemieszczać się bez narażania na palące słońce i deszcz. Właściciele barów, którzy postanowili zostać w sierpniu w mieście, też robią co mogą, żeby uprzyjemnić swym gościom pobyt w lokalach i na przykład rozpylają wodne mgiełki w celu schłodzenia klientów.
Czyli... z powodu gorąca nie umrzecie. W takim razie czas na główną atrakcję tego miasta. Dwie wieże.. a konkretnie Asinelli i Garisenda na Piazza Ravegnana. Wież w Bolonii jest więcej, a kiedyś było ich zatrzęsienie. Jednak większość nie przetrwała. Wieża Asinelli jest wysoka na prawie 100 metrów, czyli dwa razy wyższa niż jej słynna koleżanka z Pizy i nie taka krzywa... chociaż lekkie odchylenie od pionu dało się zauważyć. Na jej szczycie znajduje się taras widokowy, na który prowadzą strome drewniane schody. Jeśli macie lęk wysokości, lub problemy z poruszaniem się, to nie polecam. My tam prawie wbiegliśmy, bo do zamknięcia wieży było 20 minut. Ale było warto! W dodatku koszt tej niesamowitej atrakcji, dzięki której mieliśmy okazję przekonać się dlaczego jednym z określeń Bolonii jest la Rossa to jedyne 3 Euro, podczas gdy na wieżę w Pizie wpuszczają za 15 Euro.
La Rossa :)
Widok z wyższej wieży na niższą.
Oczywiście kiedy już zeszliśmy, zrobiłam szkic przedstawiający obie wieże w wieczornym oświetleniu.
A potem, kiedy już najważniejsze punkty programu zostały zrealizowane, ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu ciekawych kadrów i jedzenia. Jak już wiecie z mojego opisu jedzenie udało nam się znaleźć. A czy kadry są ciekawe, sami oceńcie :)
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz