środa, 15 czerwca 2016

Sierpień w sosie bolońskim.

Jeśli dźwięk nazwy tego miasta przywodzi Wam na myśl makaron spaghetti z sosem mięsnym, to jest to w zasadzie poprawne skojarzenie, choć pewnie dla Włochów nieco abstrakcyjne. O Bolonii rzeczywiście mówi się że jest "La Dotta, La Grassa, la Rossa" (czyli uczona, tłusta, czerwona), więc skojarzenie z jedzeniem jest słuszne. Ale nigdzie nie widziałam takiego makaronu w sosie bolońskim, do jakiego przyzwyczaiły nas w Polsce pseudo włoskie restauracje i telewizyjne reklamy. Może w restauracjach nastawionych na turystów są takie specjały, ale ja staram się omijać z daleka przybytki tego rodzaju. O tym gdzie jadłam w Bolonii i co udało mi się tam naszkicować, dowiecie się z tego wpisu :)


Wyjazd do Włoch w sierpniu to chyba jeden z gorszych pomysłów, a do Bolonii to po prostu samobójstwo. Tak słyszałam. Większość sklepów i restauracji jest zamknięta, większość mieszkańców pojechała nad morze, a upał bywa nie do zniesienia. Nie bez przyczyny pojawiają się kuszące oferty na tanie loty do Bolonii właśnie w sierpniu. Czasem nie mamy wyjścia. Na przykład dostajecie urlop w sierpniu, czego zazdroszczą Wam znajomi z pracy, bo wyjeżdżają w lipcu nad polskie morze i modlą się żeby nie padało. Kupujecie tani bilet, pakujecie krem z filtrem i ruszacie na podbój Italii.

Po pierwsze nie taki diabeł straszny. Jest na przykład czynny McDonald. Tak, tak... nawet w sierpniu ;)


A tak poważnie, to są też czynne prawdziwe restauracje, które serwują pyszne jedzenie. Może nie wszystkie, ale na pewno głodni z Bolonii nie wyjedziecie. My jedliśmy w Enoteca del Carro na Via del Carro 9. Włosi, którzy prowadzą to miejsce są niezrównani w opowieściach o jedzeniu... i innych rzeczach. Jeden z nich na przykład robi zdjęcia rybom... pod wodą. I wytłumaczył nam to po włosku, chociaż moja znajomość włoskiego była wtedy na etapie znajomości menu. Może dlatego zrozumiałam, bo wiedziałam jak jest ryba :) W Bolonii jednak nie jedliśmy ryb, bo byłoby to trochę bez sensu. Zamówiliśmy oczywiście tortellini w mięsnym, aromatycznym sosie ragù. Co do sosu nie mam zastrzeżeń, ale tortellini na 90 % nie były własnej roboty. Smakowały identycznie jak gotowy produkt firmy Barilla dostępny w marketach za ok. 2 Euro. Tzn. w marketach włoskich, bo w naszych nie znaleźliśmy. Do tego obłędnie pyszne i drogie piwo o wdzięcznej nazwie Abracadabra. Słusznie przewidziałam, że jego cena też będzie magiczna. Jednak nawet w marketach butelka o pojemności 0,75 l kosztuje w promocji 5 Euro więc nie mamy pretensji ;) Tylko nie zamawiajcie wody, bo kosztuje 5 Euro za butelkę. Coperto (czyli opłata doliczana we włoskich lokalach do rachunku) też do najniższych nie należało. Dlatego polecamy raczej w celu pogawędki i dobrej zabawy, niż jedzenia. Poza tym uliczka przy której znajduje się Enoteca, ponoć jest nieco szemrana i kradną torebki. To znaczy zdarzyło się, że ktoś położył torebkę nonszalancko na murku obok stolika i złodziej na skuterze się nią zaopiekował. Cóż. To się może zdarzyć nawet w Polsce, biorąc pod uwagę coraz większą popularność skuterów w naszym kraju.

Abracarabra :)




Skoro już wiecie, że z głodu nie sposób umrzeć, pora rozprawić się z mitem o nieznośnych upałach. Co prawda my odwiedziliśmy Bolonię pod koniec sierpnia, ale nie było tragedii. Nawet przeszliśmy z plecakami spory odcinek ze stacji kolejowej do naszego hotelu, który znajdował się na via Stalingrado. Mamy szczęście do tych postkomunistycznych nazw ulic we Włoszech. W Rzymie przypadkiem doszliśmy na ulicę Lenina.


Kiedy zostawiliśmy bagaże w hotelu, wyruszyliśmy w rozgrzane od upału miasto. Na szczęście Bolonia słynie nie tylko z mięsnego sosu i mortadeli. Słynie również z tego, że kilometrami ciągną się tam podcienia, dzięki którym można przemieszczać się bez narażania na palące słońce i deszcz. Właściciele barów, którzy postanowili zostać w sierpniu w mieście, też robią co mogą, żeby uprzyjemnić swym gościom pobyt w lokalach i na przykład rozpylają wodne mgiełki w celu schłodzenia klientów. 


 




Czyli... z powodu gorąca nie umrzecie. W takim razie czas na główną atrakcję tego miasta. Dwie wieże.. a konkretnie Asinelli i Garisenda na Piazza Ravegnana. Wież w Bolonii jest więcej, a kiedyś było ich zatrzęsienie. Jednak większość nie przetrwała. Wieża Asinelli jest wysoka na prawie 100 metrów, czyli dwa razy wyższa niż jej słynna koleżanka z Pizy i nie taka krzywa... chociaż lekkie odchylenie od pionu dało się zauważyć. Na jej szczycie znajduje się taras widokowy, na który prowadzą strome drewniane schody. Jeśli macie lęk wysokości, lub problemy z poruszaniem się, to nie polecam. My tam prawie wbiegliśmy, bo do zamknięcia wieży było 20 minut. Ale było warto! W dodatku koszt tej niesamowitej atrakcji, dzięki której mieliśmy okazję przekonać się dlaczego jednym z określeń Bolonii jest la Rossa to jedyne 3 Euro, podczas gdy na wieżę w Pizie wpuszczają za 15 Euro.









La Rossa :)

Widok z wyższej wieży na niższą.


Oczywiście kiedy już zeszliśmy, zrobiłam szkic przedstawiający obie wieże w wieczornym oświetleniu.


A potem, kiedy już najważniejsze punkty programu zostały zrealizowane, ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu ciekawych kadrów i jedzenia. Jak już wiecie z mojego opisu jedzenie udało nam się znaleźć. A czy kadry są ciekawe, sami oceńcie :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz