Dotarliśmy do Sieny w strugach deszczu. Padało całą drogę z Grosseto i była to jedna z dwóch deszczowych chwil podczas naszej podróży. Drugą spędziliśmy w pociągu. Hotel w którym zarezerwowałam pobyt był piękny i posiadał ogród, ale właścicielka była trochę sztywna jak na Włoszkę, więc nie polecam ;) Po zostawieniu bagaży ruszyliśmy w miasto, które jest przykładem mistrzowskiego wykorzystania każdej dostępnej powierzchni, niezależnie od kąta jej nachylenia. Uliczki są wąskie i strome, co z pewnością jest bardzo malownicze, ale nie zachęca do spacerów.
Polski fotograf w Sienie (ulubieniec japońskich turystek) ;)
Zmęczeni robieniem zdjęć i tłumem ludzi na Piazza del Campo postanowiliśmy napić się kawy. Naturalnie z powodu naszej awersji do ścisku i hałasu, nie braliśmy pod uwagę lokali na Piazza del Campo.
Wystarczy jednak zejść z najbardziej uczęszczanych szlaków, którymi turyści podążają jak po sznurku i jest! Nasza ( już teraz ulubiona) kawiarnia Roxy Bar na via del Poggio 1. Kawa kosztuje 2 Euro, a kawałek ciasta 5 Euro... ale jakie to jest ciasto! Warto się skusić i opowiadać poźniej, że w Sienie (mieście słynącym z pysznych wypieków) jedliście takie ciasto czekoladowe, albo taki sernik.
W dodatku mówi Wam to osoba, która nie je słodyczy, bo właściwie nie lubi :) Sympatyczny właściciel sprawdzał, czy jesteśmy zadowoleni i czy ciasto jest "nice". Z malutkiego ogródka-tarasiku przed barem, pijąc niespiesznie kawę, można było obserwować nerwowe ruchy wycieczek. Zdaje się, że naprzeciwko jest jakieś muzeum. I to jest dobry moment na krótką dygresję na temat mojego stosunku do podróżowania oraz do pisania tego bloga. Dla mnie podróże są inspiracją i niezmierną radością, jaką daje mi cieszenie się chwilą, pięknym widokiem, spacerem brzegiem morza, smacznym posiłkiem, obserwacją codziennego życia. Mam wrażenie, że jestem bliżej włoskiego malarstwa spacerując ulicami Florencji i chłonąc jej atmosferę i światło, niż stojąc kilka godzin w kolejce do Galerii Ufizzi, a potem przemierzając niezliczone sale ze stłoczonymi w nich dziełami sztuki i turystami. Nie znaczy to oczywiście, że nie bywam w muzeach, ale myślę, że etap ekscytacji włoską sztuką, a w szczególności malarstwem, jest jeszcze przede mną. Na wszystko jest właściwy czas i miejsce. Na razie tyle niesamowitych wrażeń dostarcza mi włoski klimat, krajobraz, architektura, kuchnia i ludzie, że na samą myśl o obrazach Tintoretta, Rafaela, Botticellego, Caravaggia; freskach Giotta i Masaccia oraz rzeźbach Michała Anioła, robi mi się słabo... a wymieniłam tylko kilka, najbardziej znaczących nazwisk. Co prawda samo przemierzanie ulic Rzymu, Florencji czy Wenecji, dostarcza niezwykłych przeżyć, żeby jednak zachwycić się malarstwem i stanąć oko w oko z "Wenus" Botticellego, trzeba jednak się przemóc i przestąpić próg muzeum. Może warto zrobić zimowy wypad do Florencji i zapoznać się z zawartością kilku galerii? Na razie zwiedziłam Florencję latem i mam całe mnóstwo spostrzeżeń i zdjęć, którymi podzielę się z Wami w następnym wpisie :) A tymczasem jeszcze kilka zdjęć ze Sieny.
piekne zdjecia i cudowne krajobrazy! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Zdjęcia we Włoszech robi się łatwo, bo tam na każdym roku można znaleźć malowniczy kadr... a z drugiej strony można popaść w rutynę i banał, więc trzeba starać się szukać mniej pocztówkowych ujęć.
Usuń