Gdybym miała opisać to miejsce jednym słowem, to byłoby to słowo: BAJKA :) Już widok z okien autobusu, wspinającego się krętą drogą do bajkowego miasteczka, zapiera dech. Patrzyliśmy na siebie z lekkim niedowierzaniem. "To tam będziemy mieszkać?" mówiły nasze miny. Niemożliwe! A jednak :) Apartament, który wcześniej zarezerwowałam (przez serwis booking.com) znajdował się w historycznym centrum Pitigliano, w wąziutkiej uliczce, gdzie spotkaliśmy tylko kota i pana, który w maleńkim garażu dłubał coś przy samochodzie. Właścicielka mieszkania - uśmiechnięta Włoszka z dzieckiem pod pachą, mówiąca trochę po angielsku, wzięła zapłatę z góry, oprowadziła nas po mieszkaniu, pokazała wyposażenie kuchni i poszła. Więcej jej nie widzieliśmy. Wyjeżdżając mieliśmy zostawić klucze na stole i zatrzasnąć drzwi (co też zrobiliśmy). W sąsiedztwie sami miejscowi więc wieczorami dobiegały nas odgłosy dziecięcych zabaw, przerywanych co jakiś czas reprymendami rodziców... a właściwie matek, bo samo pojawienie się głowy rodziny na balkonie odnosiło natychmiastowy, choć krótkotrwały efekt. Dzieci z prędkością światła znikały w bramach, by po zniknięciu groźnego padre, robić taki sam hałas jak poprzednio.
Zrobiliśmy w Pitigliano całe mnóstwo pięknych zdjęć. Właściwie można tam chodzić z aparatem i pstrykać na oślep. Każda uliczka jest urocza, na każdych schodach wyleguje się kot, a czasem nawet cały miot w koszyku. Jest to również idealne miejsce na plener malarski. Można rozłożyć się ze swoim warsztatem w dowolnym zaułku, najlepiej zacienionym i malować do upadłego.
W przerwach można, a nawet należy skierować się do ristorante na posiłek i miejscowe wino Bianco di Pitigliano. My upodobaliśmy sobie restaurację La Magica Torre przy bramie prowadzącej do historycznego centrum. Stołował się tam również Paolo. Ponieważ siedzieliśmy przy stolikach na zewnątrz, a restauracja znajduje się na ruchliwym (jak na Pitigliano) placu, biedaczek nie mógł się spokojnie najeść. Nieustannie odpowiadał na pozdrowienia znajomych i na pytanie "Co słychać?". Lokalna społeczność jest tam najwyraźniej w bardzo dobrych stosunkach... przynajmniej z Paolo :)
Biorąc to wszystko pod uwagę, dodając jeszcze przepiękną okolicę po której można urządzać spacery, dziwię się, że nie docierają tutaj tłumy turystów, a nawet Włosi pytani o Pitigliano, nie zawsze wiedzą gdzie to jest. Mam nadzieję, że nie ulegnie to zmianie po moim wpisie, bo planuję tam jeszcze pojechać.
Informacje praktyczne:
Warto zwiedzać Toskanię miejscową komunikacją. Co prawda nie wszystkie połączenia można znaleźć w internecie, ale dzięki temu będziecie mile zaskoczeni kiedy się okaże, że dotrzecie do celu bez żadnych przesiadek, a nastawiliście się na trzy. Z okien autobusu można podziwiać piękne widoki, zamiast stresować się jazdą pod górę i zakrętami, które czasem mają 180 stopni. Nie ma też problemów z parkowaniem... no i można się napić wina. Same plusy :)
Nocleg polecam TUTAJ. Ale bez problemu znajdziecie coś tańszego, jeśli dobrze poszukacie :) W tym apartamencie są dwie sypialnie, więc można jechać we czworo.
Nie martwcie się jeśli nie znacie włoskiego. Włosi są bardzo pomocni i przyjaźnie nastawieni. Na przykład w aptece na Piazza della Repubblica w Pitigliano, Fenistil kupuje się wskazując na rękę i wyraźnie wymawiając "bzzzzzzz". Można jeszcze drugą ręką imitować lot owada. Pani aptekarka do koleżanek na zapleczu też mówi "bzzzzzzz" i już po chwili dostajecie Fenistil za jedyne 8,60 Euro ;)
Już niedługo wspomnienie Sieny. Bądźcie czujni :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz