piątek, 17 lipca 2015

Marina di Grosseto - w krainie dzika.

Dzisiaj chcę się z Wami podzielić idealną lokalizacją na wakacje marzeń. Jeśli lubicie morze, spacery, pyszne jedzenie i boskie krajobrazy, to koniecznie przeczytajcie ten wpis :)







Italia jest otoczona przez morza niemal ze wszystkich stron, więc teoretycznie na brak miejsca, gdzie można plażować nikt nie powinien narzekać. I pewnie nikt nie narzeka :) Ale ponieważ ja jestem wymagająca, dość długo szukałam miejscowości, która odpowiadałaby mi pod każdym względem. Te względy to przede wszystkim - bliskość piaszczystej plaży (nie lubię chodzić po kamieniach), czysta woda, cisza (czyli brak rzeszy turystów) i możliwość dotarcia do celu komunikacją miejscową typu autobus lub pociąg. Idealne pod każdym względem okazało się Marina di Grosseto, do którego można dojechać z Rzymu z jedną przesiadką w Grosseto, będącego węzłem komunikacyjnym w centrum Toskanii. Z tamtejszego dworca autobusowego można dostać się prawie wszędzie, więc nic dziwnego, że byliśmy na nim kilka razy. Za trzecim razem pan w budce z biletami był już naszym starym znajomym. Poza tym blisko dworca jest Lidl, w którym można się zaopatrzyć w zapasy pysznych wędlin, serów i alkoholi w bardzo przystępnych cenach.
Z Rzymu do Grosseto można dojechać pociągiem linią szybką lub wolniejszą i co za tym idzie tańszą. Bilet ze stacji Roma Trastevere kosztuje 11,75 Euro... chyba, że go nie skasujecie w specjalnym kasowniku. Wtedy dopłata u sympatycznego konduktora wynosi 5 Euro. Z Grosseto do Marina di Grosseto w 20 minut dowiózł nas prawie pusty autobus i już po chwili (po zameldowaniu w tym cudownym hotelu na via IV Novembre 59, który gorąco polecam) byliśmy nad morzem.





Ponieważ na pobyt wybraliśmy koniec września, ceny były niższe niż w sezonie, plaże puste, a pogoda idealna. W czterdziestostopniowym upale nie dalibyśmy rady przespacerować się 15 km do Castiglione della Pescaia, a przy dwudziestu pięciu stopniach? Proszę bardzo :)
Okna naszego pokoju, a właściwie pokojów, wychodziły na ulicę. Na szczęście! Jedząc śniadania i kolacje na tarasie, mogliśmy obserwować płynące niespiesznie życie mieszkańców. Centro di Promozione Sociale San Rocco, w którym co dzień od samego rana Włosi grali w karty, oglądali mecze, rozmawiali i wypijali ogromne ilości kawy, piwa i wina. Obok wspaniała lodziarnia i pizzeria. Po prostu kumulacja szczęścia :)
W pobliżu znajduje się park krajobrazowy, do którego niestety nie zdążyliśmy się wybrać, ale wszystko przed nami. Podobno jest tam zatrzęsienie dzikich zwierząt (głównie dzików - Obelix byłby zachwycony), a włoscy pasterze pasą tam stada białego bydła z długimi rogami. Są to zapewne potomkowie tych samych pasterzy, którzy wygrali słynny pojedynek z Buffalo Billem, podczas gdy ze swoim cyrkiem podróżował po Europie.
W Marina di Grosseto był też cudowny, mały sklepik z miejscowymi przysmakami. Typowe dla regionu makarony, przyprawy oraz oczywiśce wyroby z dzika, które właściciel sklepu, trudniący się tym od pokoleń, prezentował wciągając niczego nie spodziewających się klientów na zaplecze :)
Pyszny makaron z dzikiem udało nam się zjeść w oddalonej o 15 km Castiglione della Pescaia, do którego doszliśmy plażą.







Spacer w jedną stronę trwał kilka godzin, ponieważ robiliśmy przerwy na kąpiele w morzu i robienie zdjęć, więc na miejsce dotarliśmy solidnie wygłodzeni. Oczywiście właśnie zaczęła się siesta. Z całego mnóstwa małych restauracji były otwarte tylko trzy, z czego dwie typowo turystyczne z jedzeniem będącym mieszanką różnych kultur z przewagą amerykańskiej. Na szczęście w jednej można było zjeść makaron z dzikiem i popić to piwem Moretti, z czego skwapliwie skorzystaliśmy i do teraz z rozmarzeniem wspominamy delikatne, cudownie przyprawione mięso i makaron domowej roboty. Siedzący nieopodal turyści niemieccy obrali inną strategię. Wybrali pizzę z małżami w twardych, czarnych pancerzach rozmieszczonych na talerzu niczym czołgi niemieckie na polu bitwy. Po minie kobiety można było wywnioskować, że nie była to potrawa jej marzeń. Mąż instruował ją, jak powinna przeprowadzić kampanię i od którego czołgu/małży rozpocząć Blitzkrieg pizzy. Cóż....co kraj to obyczaj ;)
Do hotelu wróciliśmy w ciemnościach obserwując po drodze zachód słońca, a później co krok wpadając na wędkarzy, dla których pewnie było to nietypowe zjawisko. Po zmroku nikt oprócz nich (i nas) nie błąkał się po plaży mimo, że pogoda na spacer brzegiem morza była wymarzona.



Piękny kawałek drewna, idealny na laskę, wyprofilowany przez fale morza Tyrreńskiego, stał się bazą do artystycznych działań, stanowiących zapis naszej podróży.  Do osiągnięcia celu wykorzystano farby, sieci znalezione na plaży, wizerunek z puszki piwa i gwoździe zakupione na ulicy Leonarda da Vinci. Co stało się z laską? Dowiecie się z następnych wpisów :)


Informacje praktyczne.
Ponieważ w Polsce bilet uprawniający do przejazdu pociągiem kupuje się na konkretny przejazd, nie przyszło nam do głowy, że należy na stacji bilety skasować. Sugeruję o tym nie zapominać :)
Rozkład pociągów i ceny biletów można znaleźć na stronie http://www.trenitalia.com/
Tutaj natomiast można zorientować się w autobusach kursujących po Toskanii: http://www.busfox.com/timetable/ Dzięki temu adresowi udało mi się odkryć połączenie do Pitigliano, mojej jak na razie ukochanej miejscowości we Włoszech... ale o tym następnym razem :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz