czwartek, 12 lutego 2015

La dolce vita. Etap pierwszy. Rzym.



O Rzymie napisano już chyba więcej niż o innych europejskich miastach, a mimo to nieustannie pojawiają się nowe teksty. Co ciekawe teksty te znajdują czytelników, którzy często po ich przeczytaniu, dochodzą do wniosku, że muszą na własne oczy zobaczyć cuda włoskiej stolicy. Ja nie czułam specjalnej potrzeby zwiedzania Rzymu. Bardziej interesowały mnie małe miasteczka, plaże, toskańskie wina i Florencja. Jednak na rzymskim lotnisku lądował nasz samolot, więc doszliśmy do wniosku, że skoro już tam jesteśmy, nie zaszkodzi sprawdzić o co tyle szumu.








 Nie będę pisać o Koloseum, słynnych fontannach czy Watykanie... tym bardziej, że nie wszystkie te atrakcje udało mi się zobaczyć. Wiadomo jednak, że są to punkty obowiązkowe na liście każdego turysty. Stojąc w tłumie turystów pod kościołem Sagrada Familia w Barcelonie usłyszeliśmy nawet opinię jakiegoś Polaka, że "Jak widziało się Koloseum, to już się wszystko widziało". Na szczęście my nie dotarliśmy do Koloseum, tak więc możemy sobie spokojnie zwiedzać inne miejsca i nie być przy tym rozczarowanym. Nasza dwutygodniowa peregrynacja po Włoszech rozpoczęła się od poszukiwania taksówki na lotnisku, która dowiozłaby nas do hotelu. Nie wiem czy trafiliśmy na mistrza kierownicy, czy w Rzymie to norma, ale zostaliśmy dostarczeni do hotelu w 10 minut, mimo że nastawialiśmy się na co najmniej pół godziny. Kierowca nic sobie nie robił ze znaków ograniczenia prędkości i jadąc 140 na godzinę dowiózł nas szybko, oraz jak podkreślił bezpiecznie, na miejsce. Ceny taksówek w Rzymie są dużo wyższe niż w Polsce, ale byliśmy na to przygotowani. Za to pozytywnie zaskoczyły nas ceny komunikacji miejskiej. Za 1,50 euro można w stolicy Włoch przemieszczać się przez 100 minut metrem lub pociągiem. W porównaniu z tym poznański bilet dziesięciominutowy za 3 zł wypada mało atrakcyjnie. 

Zwiedzanie następnego dnia zaczęliśmy od największego parku w centrum miasta, w którym znajduje się Villa Pamphili. Po drodze do parku, ku naszemu zdziwieniu, trafiliśmy na ulicę Lenina. Chyba mało który turysta wie o jej istnieniu, bo nie znajduje się w pobliżu głównych atrakcji Rzymu. My też byśmy się o niej nie dowiedzieli, gdyby nie niefrasobliwe podejście do mapy. Na szczęście udało nam się trafić na Włoszkę mówiącą po angielsku, która zawróciła nas ze złej drogi. Park pochodzi z XVII wieku i od czasu powstania niewiele się zmienił. Na potwierdzenie mamy obraz Corota z XIX wieku. Tylko drzewa urosły i zniknęły pasące się tam krowy ;) Na bramie wejściowej znajduje się tablica informująca o zakazie wprowadzania psów i jeżdżenia na rowerach... albo czegoś nie zrozumieliśmy i jest to nakaz, bo większość Włochów spacerowała z psami, lub jeździła na rowerach, a niektórzy ignorowali oba te zakazy naraz :)









Z parku dotarliśmy na Piazza Garibaldi, skąd roztacza się widok na Rzym. Nie będę udawać, że widok nie zrobił na mnie wrażenia... bo zrobił :)





Spacerując po mieście, co krok trafialiśmy na znaki drogowe... i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mnóstwo znaków zostało dowcipnie przerobionych. Do końca podróży wypatrywaliśmy takich dowodów inwencji twórczej, ale im dalej na północ, tym mniej znaków. W Udine nie znaleźliśmy ani jednego.









Czuliśmy się odrobinę nieswojo pijąc wytrawne czerwone wino na schodach kościoła w centrum Rzymu, mimo że we Włoszech picie w miejscach publicznych nie jest karane. Przyzwyczajeni do polskich realiów, odruchowo wypatrywaliśmy policjantów schowanych za jakąś kolumną. Tutaj jednak policjanci nie czatują, żeby dopaść najsłabsze osobniki snujące się po ulicach Rzymu. Odniosłam wrażenie, że ich głównym zajęciem jest dobre prezentowanie się w mundurze i pomaganie turystom, a w szczególności turystkom :)





W centrum grzecznie poszliśmy w okolice Watykanu, żeby rzucić okiem na Zamek św. Anioła i tym podobne atrakcje.












Dnia następnego podążyliśmy w stronę morza...ale to już zupełnie inna historia, która wkrótce również zostanie opisana :)

Informacje praktyczne.
Przed wyjazdem do Włoch zrobiłam solidny rekonesans, co każdemu polecam. Dzięki temu podróż przebiegała bez większych problemów mimo przemieszczania się lokalną komunikacją, a jedynym dylematem było: co pysznego zjeść i wypić :) W celu wcześniejszej rezerwacji hotelu polecam stronę booking.com i przed rezerwacją uważne przestudiowanie opinii wcześniejszych gości. Nieraz dopiero po takiej lekturze dowiadywałam się, że w danym przybytku ciepła woda jest okazjonalnie, albo że hałas z ulicy jest nie do zniesienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz